Piąta rano, czas się zbierać na samolot do Grecji. Tym razem ani lotnisko w modlinie ani samolot bie zawiodły i już na śniadanie meldujemy się w Salonikach. Mamy kilka godzin więc idziemy nieco się rozejrzeć. Samo misto nie powala, jak to Grecji ma kilka kościołów starszych niż te spotykane u nas, piękne, nie da sie ukryć. I przyjemną promenadę. Ale poza tym nie szczególnie przyciąga uwagę. Poza tym poranne wstawianie, upał i zmęczenie skłaniają nas raczej do picia piwa.
Ale czas do popołudnia jakoś mija. O 17.30 pakujemy tyłeczki do autokaru do Skopje (simeonidis, 20euro od dorosłej głowy). Klima na maksa, miejsca sporo, jesteśmy kontent. Kierowca odpala muze, jakieś połączenie Maryli Rodowicz, Stana Borysa i Gorana :-) ale ciągle jest wygodnie. Jakoś po przekroczeniu greckiej granicy klima prawie zniknęła...
Dojeżdżamy wieczorem. Ciemno. Jesteśmy padnięci jak rzadko. Spacer, odbiór klucza do mieszkania, tym razem z air bnb. I spać.
Rano wita nas już inne, słoneczne Skopje. Miasto jeszcze nieco w budowie. Miesza się tu wszystko- bloki rodem z zsrr, twierdza, a raczej jej pozostałości, czarszija, czyli stare miasto, pełne herbat, panów i meczetów, i nowo budowane modernistyczne budowle stylizowane na starą Grecję. Na szczęście fontann nie brakuje. Zwłaszcza że Najmłodsza czas ma policzony od jedenj do drugiej. I jest szczęśliwa, my razem z nią.
Po smakowitym obiadku czyli czewapi, szopska i piwko, ruszamy na górę w mieście. Nie byle jaką-prawie 1100 metrów. Opcja mocno turystyczna-piękny klimatyzowany piętrowy autobus, a potem kolejka linowa. To najpiękniejsze co mogliśmy wymyśleć dla Najmłodszej. Uśmiech nie zna granic. Wszystko za gorsze jak na aasze warunki. Warto korzystać. A góra Wodno to jedno z najlepszych miejsc w Skopje. Nie dość, że chłodniej i to znacznie to widoki obłędne-góry, góry i jeszcze raz góry.
Jeden dzień na Skopje to wystarczający czas żeby je obejść. Miasto ciekawe, choć nie ma tej magii co Sarajewo. Teraz przed nami poszukiwania magicznych okolic.
Komentarze
Prześlij komentarz