Na przejazd do Ałmaty z Szymkentu wybraliśmy nocny pociąg. Najmłodsza prawie pękła z radości.
A pociąg nie byle jaki bo nowy Tulpar Talgo. Kosztował nas za 3 osoby ok 33tys tenge, co jak się okazało gdy zobaczyliśmy go na żywo, ceną raczej bardzo niską. Byłabym skłonna dać więcej i znów się rozmarzyłam, że u nas też mogły by być takie pociągi:)
Nowy, piękny, cichutki, łóżka wygodne, prawie jak w domu. Podróż i noc jak z marzeń.
A poranek otworzył cytat Najmłodszej: zastanawiam się to jest to nie podróżować? Bo tak sobie myślę i wy pewnie też tak myślicie, że byloby nudno!!
Później toczyła jeszcze rozważania na temat mleka matki z cząstkami podróżnika, i taty plemników z genem podróżowania. Konkluzja była jedna - tak jak my cieszyła się, że jesteśmy prawie na końcu świata:)
Medeo i Szymbulak
Zamiast zostać w Ałmaty od razu wybraliśmy góry, pogoda piękna, niebo błękitne, nic tylko jechać.
Tym razem była opcja "na bogato". Autobusem nr 12 spod hotelu Kazachstan (nie da się go nie zobaczyć, klejnot architektury sowieckiej z koroną na szczycie) dojechaliśmy do Medeo (80tenge od osoby). Tam szybki lunch i wyprawa na kolejkę linową, a właściwie to trzy. Ceny warto sprawdzić na stronie kolejki Szymbulak ski resort. Cena niebyt niska, za nas troje wyszło ok 110 zł, ale wrażenia... nie do opisania. Kolejka finalnie pnie się na 3200 m.npm. Widoki zawierają dech -dosłownie i w przenośni! Śnieg, słońce, Najmłodsza wytarzana w białym puchu, my z uśmiechem tak szerokim że policzków braknie. Czterotysięczniki wokół nas w pełnym blasku. Następnie zjechaliśmy raptem 400 metrów gdzie czekał na nas hotel z bajecznym widokiem, pokojem o nazwie szczęście oraz sauną. Cena nie była ekonomiczna (30tys tenge za noc) ale było to warte każdej złotówki. Zachód słońca nad Almaty na długo pozostanie w pamięci.
Almaty
Już przy pierwszej wizycie Almaty zaskakują zielenią, nie tam jakieś zwykłe drzewa, po prostu tony liściastej dżungli, która ma wiele cennych funkcji, bo nie tylko daje cień ( bardzo cenny) ale też i zasłania wybrane perły radzieckich architektów. Almaty to miasto może niezbyt powalające, właściwie poza jedną cerkwią nie ma zabytków, ale za to ma wiele parków i fontann, co oczywiście dla Najmłodszej jest ciekawsze.
Już przy pierwszej wizycie Almaty zaskakują zielenią, nie tam jakieś zwykłe drzewa, po prostu tony liściastej dżungli, która ma wiele cennych funkcji, bo nie tylko daje cień ( bardzo cenny) ale też i zasłania wybrane perły radzieckich architektów. Almaty to miasto może niezbyt powalające, właściwie poza jedną cerkwią nie ma zabytków, ale za to ma wiele parków i fontann, co oczywiście dla Najmłodszej jest ciekawsze.
Nie jest to jeszcze Europa, ale już nie Azja. Skośne oczy mieszają się już z klasycznymi. Poza tradycyjnymi Ashanami znajdziemy wiele międzynarodowych restauracji (niestety też w międzynarodowych cenach ). Nam koło domu na szczęście trafiła się budka ze świeżo pieczonym gruzińskim chlebem więc prawie raj :)
To spore miasto więc nawet po prostu jego spacerowe przejście zajmuje masę godzin.
Wielkie Jezioro Ałmatyńskie
Poszukując dojazdu do Sati trafiliśmy do biura ecoturism, gdzie zdecydowaliśmy się kupić wycieczkę nad jezioro, cena w sumie lepsza niż z taksiarzem, a samemu dojechać się tam nie da. Miejsce bliskie i piękne, choć nam nie udało się go poznać z pełnej okazałości. Padało, wiało, było zimno. A my mieliśmy za mało ubrań, góry to jednak góry, nie wybaczają braku pokory do pogody. Niemniej widok wart wjazdu na górę.
Poszukując dojazdu do Sati trafiliśmy do biura ecoturism, gdzie zdecydowaliśmy się kupić wycieczkę nad jezioro, cena w sumie lepsza niż z taksiarzem, a samemu dojechać się tam nie da. Miejsce bliskie i piękne, choć nam nie udało się go poznać z pełnej okazałości. Padało, wiało, było zimno. A my mieliśmy za mało ubrań, góry to jednak góry, nie wybaczają braku pokory do pogody. Niemniej widok wart wjazdu na górę.
Komentarze
Prześlij komentarz