Malta-left-side-biking-challenge

Czas powoli wyjść z ukrycia. Kilka miesięcy intensywnej pracy zawodowej, ale i mocnej pracy nad sobą. Nie sądzę, żeby smutki już na stałe minęły, ale pozytywny stan utrzymuje się już znacznie dłużej. Odnajduje aktywności, które pozwalają mi przetrwać brak biegu. Z pewnością fizjo nie pochwaliłby spinningu czy kettla w dłoni, ale czymś żyć trzeba. Do operacji jeszcze lata świetlne.

Mocne postanowienia poprawy własnego zdrowia mózgowego popchnęły mnie  pierwszy raz na power bike, który doprowadza mnie do zgona (cudownie!), popchnęły mnie też do zapisania się na treningi pływackie - startuje w styczniu, a do tego zmuszenie się do machania czajnikiem co parę dni. Bilans ruchu dobry.

Próbuję się zmusić do tego, by pisać jak mi idzie, ale jak widać pisanie o dołku jest trudniejsze niż o postępach. Niemniej to może być kiedyś dobry pamiętnik debiutu w triathlonie :) Jak mnie kiedyś poskładają. Obiecałam sobie, że zacznę się ewidencjonować. Dziś to świetny dzień, by zacząć. A czemu dziś - bo każdy dzień by zacząć coś dobrego jest dobry!

Bilans niebiegania jest taki, że na liczniku rowerowym listopada mam kilkaset kilometrów, w tym wyjątkowe chwile na Malcie.

Jak już się okazało, że mamy romantyczny małżeński weekend (zdecydowanie za mało!) na Malcie to uznałam, że nie ma innej opcji - wypożyczamy rowery! Na miejscu w Sliemie był punkcik z rowerami, prowadzony przez Polaka, żeby było śmieszniej. Rowery wzięte, trasa wymyślona i.....
......

zonk.:)

Okazało się, że po pierwsze jechanie po lewej nie jest takie oczywiste. Choć to było pół biedy. Wydostanie się z Valletty zajęło nam 40min (3km), w tym masakryczne górki, ślepe uliczki. I upał.
Początki nie były łatwe, choć miły Pan w wypożyczalni udzielił nam wskazówek, to nie do końca było jak mówił. Niemniej waleczni my jakoś dotarliśmy do trasy przelotowej na północy wyspy - w stronę Gozo. I naszym oczom ukazał się ON - pas rowerowy równy jak stół z boskim widokiem na morze, słońcem nas głowami i wiatrem we włosach. I nagle wszystkie troski i zmęczenia związane z wydostaniem się z miasta zniknęły. Trasa okazała się świetna. Po nastu kilometrach odbiliśmy na Mdinę oraz Dingli. Choć nasz Bike Lane się skończył to kierowcy byli nader kulturalni i jechało się świetnie. Przejechanie przez wyspę z tę stronę jest raczej dla wprawionych rowerzystów, podjazdy bywają długie i wyczerpujące, ale widoki dodają watów. Na południu wyspy trasy były mocno nierówne, ale za to opustoszałe i bajeczne. Łącznie pokonaliśmy około 70 kilometrów (Sliema - Mdine - Dingli-Hagar Qim - Mdine - Sliema). Malta może nie do końca jest wszędzie gotowa na przyjęcie rowerzystów, ale nie mogliśmy narzekać na trasę. Takiej radości w listopadzie jeszcze nie zaznaliśmy na dwóch kółkach. Dobra zaprawa przed Kanarami, na które się szykujemy.














Komentarze