Szukamy smoka czyli okolice Skopje

Zaczynamy od tego co polecane i tego co, wydaje się nam, przyniesie wytchnienie od palącego słońca. Już rano po 15 minutach można paść, ale jakos doszlismy na dworzec.

Wybraliśmy kanion matka. O 10.30 planowo rusza tam autobus podmiejski 60. Lekkie opóźnienie, ale rzeczywiście jedzie. Po około godzinie docieramy na miejsce. Obowiazkowo jemy loda i ruszamy na spacer. Po kilkunastu minutach bardzo wolnego spaceru jesteśmy przy cerkwi (można sie schłodzić), jest też przystań łódek. Za około 75pln za naszą trójkę decydujemy się spędzić godzinę na wycieczce. Wybór słuszny, na wodzie jakby chłodniej. Kanion bez wątpienia wart uwagi. Przez pierwsze 20 minut Najmłodsza jest tak przejęta że wypadnie, że nie porusza niczym. Docieramy do jaskini  Vrelo, nieduża, ale godna uwagi. Ogrom nietoperzy słychać w powietrzu. Najmłodsza deliberuje czy w jaskini spotkamy smoka.

Wracamy już na luzie, zadowoleni i zrelaksowani.

Niestety miejscowa knajpa nie oferuje dobrych cen, no i nie ma w ofercie makaronu, o którym marzy Najmłodsza. Ruszamy w drogę powrotną. Upał jest nieziemski, autobus planowo za godzinę więc szukamy jednak baru. Udaje się i już pełni sił wypatrujemy busa. No ale ani widu ani słychu tego przybytku.

Pan od lodów mówi, że pewnie nie przyjedzie do końca drogi i żebyśmy poszli na wcześniejszy przystanek. Lekko nie idzie, ale dochodzimy do... tego czegoś. Nie wiem jak moja lepsza połowa odgaduje, że to wiata przystankowa. Obstawiamy, że nasz bus jednak nie pojedzie, następny nie wiadomo kiedy (mam zdjęcie rozkładu, ale jak widać na nic się on zdaje).

No to rozsądnie bierzemy się za stopa. Jak to szczęście, że zatrzymuje się żółte Daewoo, które jak nic pamięta jeszcze Narutowicza. Miły kierowca podrzuca nas do autobusu. Przy okazji chwali się swoim pięknym 57-letnim ciałem.

Zaczynam też rozumieć fenomen Matki Teresy. Jak nic to oczywiste, że jest Albanką, bo urodziła się w Skopje...wielu spotkanych też tak ma.

Autobus ma odjazd za 5 minut. Ale minuty w Macedonii płyną wolniej niż jak robię deskę. Po kolejnej godzinie, mokrzy docieramy na kawę, wymarzony makaron i nic-nie-robienie.

Następnego dnia mieliśmy się wybrać do winnicy, ale gubimy poczucie czasu i zapominamy, że w niedzielę nie wszyscy pracują. Wiele z opcji było kiepsko dostępnych chyba, że wołami.

Padło słowo Kosowo...:-) w sumie pojęcie okolicy Skopje jest względne.

Komentarze