Z Muchą przez prerię Ałtyn Emel

Ostatni dzień w Sati spędziliśmy na patrzeniu na góry i rzekę. Ale też i na organizacji transportu dalej. Nasz gospodarz Seisek okazał się słaby,  nie pomógł nam w tym temacie, a jeszcze na koniec próbował wyciągnąć z nas więcej kasy. Lekko się oburzyłam, ale obeszło się bez scen.

Jak to zwykle we wsi najlepszym miejscem do szukania okazał się sklep. Dzięki temu trafiliśmy na Bikieta, który zawiózł nas najpierw nad Kanion Szarynski, a potem do Szonzy, gdzie kolejnym autem dotarliśmy do wsi Basshi - wrót Altyn Emel. Bikiet, jak się okazało też oferuje noclegi i to dużo taniej. No ale było już po fakcie.

Kanion Szaryński 
Taki Grand Kanion Azji Centralnej.  Piękny, długi,  z monstrualnymi formami skalnymi. Wrażenie robi niesamowite. Nas nasz szofer zabrał na jakieś dalsze wejście, które dla mnie i dla Najmłodszej okazało się nie do zejścia. Okazało się, że trzeba zejść na pierwszym komercyjnym zejściu, które nawet dla kalekich i dzieci jest ok :D

Kanionem można się przejść że 2km, aż do rzeki. Widoki są niezapomniane.




W Basshi mieliśmy już wcześniej znaleziony nocleg w "pensjonacie" Aygaj Kum - jakość naprawde dobra, ale za to cena była niezwykle wysoka, bo za pokój bez jedzenia wyszło 7000 tenge za noc, a za każdy posiłek trzeba było płacić. Niemniej byliśmy już nieco wyczerpani całym dniem jechania i niezwykłym upałem i chyba nie czas był na zmiany. Próbowaliśmy wykorzystać naszą gospodynię to znalezienia kogoś kto nas kolejnego dnia obwiezie po parku Ałtyn Emel. Wydawało nam się to oczywiste, że na takiej wsi bez problemu znajdziemy kogoś w rozsądnej cenie. Podzwoniła, ale ceny jakie padały nawet po negocjacjach okazały się dla nas za wysokie. Stwierdziliśmy, że następnego dnia spróbujemy łapać jakiś zagranicznych turystów, z którymi się zabierzemy. Nawet były w hotelu jakieś dwie babki, które jechały tam gdzie chcieliśmy, ale okazało się, że trzeba mieć kupiony bilet do parku, a było po 18.00 i parkowe biuro było już zamknięte. Z lekkim wkurzeniem zostawiliśmy sprawę na dzień następny.

Przez prerię
Nowy dzień to nowe szanse. Doczekaliśmy otwarcia biura, gdzie parkowy strażnik powiedział, że biletów nam nie może sprzedać jak nie mamy maszyny. Już można było powiedzieć, że to jakieś głupie błędne koło, ale szybko się zapytał czy nasza gospodyni nic nie znalazła? Podaliśmy nasz budżet i w ciągu minuty facet załatwił nam transport :)

Kierowcą był Mucha (czyli Muchit), a maszyną ułazik:) całkiem nowy, kilkuletni. Kierowca nie był taki zwykły - okazał się parkowym strażnikiem, dzięki czemu zobaczyliśmy bezdroża parku zupełnie niedostępne dla zwykłych turystów.

Naszą podróż zaczęliśmy od kilkudziesięciu kilometrów prowadzących do gór Aktau. Piękne różnobarwne formy skalne pośrodku pustyni, czy półpustyni. Upał był niemiłosierny, ale widok taki, że ciężko było nam się rozstać z tym miejscem. Wart jechania po takich wertepach. Naszą podróż niezmiennie umilały też kazachskie gazele i wszędobylska lepka szarańcza, ale było genialnie.







Po tej części wyprawy zostaliśmy zabrani do rury z wodą pośrodku niczego, gdzie można było się nieco zrelaksować i gdzie bardzo boczną drogą ruszyliśmy pod śpiewającą wydmę. Kupa piachu, która z daleka wyglądała dość zwyczajnie z bliska okazała się majestatyczną małą pustynią, wysoką na 120 metrów, na które wspinaczka była pełna słońca, zmęczenia i parzącego piachu. Ale warto było wejść, widoki po prostu niespotykane. To raz. Dwa - to poczucie, ze Łeba to jakieś piardnięcie tego giganta, na którym staliśmy i który ciągnął się przez kolejne dwa kilometry. Najmłodsza - choć tak jak ja w sandałach - wykazała się nad wyraz dorosłym podejściem i sama utwierdzała nas w przekonaniu, że na pewno wejdziemy na szczyt!
Jak się potem okazało, nasz ranger zabrał nas w takie miejsce gdzie wydma jest najwyższa i mogliśmy podejść - choć stromo - to jednak krócej, normalna turystyczna droga jest łagodna, ale dłuugaaa i w znacznie bardziej oddalonym punkcie. 





Pełni piachu wsiedliśmy do auta. Przy spoconym ciele okazało się to świetnym peelingiem. :)
Cała wyprawa zajęła nam około 6-7 godzin. Warte każdej złotówki (wyszło 30tys tenge) i zdecydowanie jedno z najpiękniejszych i nietypowych miejsc na świecie.

Komentarze