Albania - wizyty w Archeo. Berat i Apollonia

Wybywamy na 2 dni z Durres zobaczyć nieco więcej historii Albanii.
Dojazd do Baratu okazuje się łatwy. Autobus ku naszemu zdziwieniu jedzie tak jak mówił "rozkład" u pana w okienku czyli 9.30. Z rana są aż 4 takie autobusy co około godzinę. Na miejscu zaczynamy od szerokiego deptaka, podziwiania miasta tysiąca okien z dołu. Okien są tysiące. Już z dołu miasto robi świetne wrażenie.





Jako, że duchota okropna, a nasz hotelik na twierdzy ponad nami to zaczynamy od dołu. Chrześcijańska Gorica, pełna kamiennych domów, są dwa Kościoły, ale oba zamknięte, ponoć czynne po 16. Oglądamy zabytkowy most w stu grecko weneckim i udajemy się na jedzenie. Chyba pierwszy raz od dawna do knajpy polecanej w przewodniku. Ajka tawerna. Wybór okazał się świetny. Najlepsze kofty jak do tej pory, jagnięcina i faszerowane bakłażany. I zimne piwo. Jak to w Albanii całość na jakieś 60pln z napiwkiem :-)
Ruszamy na dzielnicę turecką. W meczetach czas modlitwy. Oglądamy jeden. Ołowiany zamknięty na kłódkę, kawalerów z modlitwą, ale kompleks królewski udaje się z grubsza zwiedzić. Kamienne uliczki, małe kamienne domy. Wszystko wygląda obłędnie.
Przed nami ponad 30minutowa wspinaczka na twierdzę. To już ostatni taki wysiłek, bo nasz hotel Kalaja czeka na twierdzy. Prysznic, klima i zimne napoje i wszyscy jak nowo narodzeni. Idziemy oglądać wzgórze. Ogromne pozostałości twierdzy, magiczne mury, wokół góry nawet ponad 2400m.n.p.m i nadciagająca burza tworzą fantastyczny krajobraz.

To niesamowity widok, jak na górze na przeciw twierdzy, widać gigantyczny napis wycięty z drzew/trawy NEVER, dawniej ENVER. Symboliczne never Enver (Hodża). W tym kraju piętno komunistycznego władcy widać odcisnęło się mocno na narodowej pamięci. Chodzimy ile się da wokół twierdzy dopóki deszcz nie wygania nas na kawę. Jest to idealne miejsce na jedną noc i wieczorne spacerowanie. Niezwykłe knajpki, otoczenie zabytków budowanych już kilkaset lat przed naszą erą. Dla klimatu internet nam nie działa więc mamy czas nadrobić zaległości gapienia się przestrzeń.








Kolejnego dnia z rana ruszamy do Fier, odjazdy często nawet co pół godziny. Samo Fier obrzydliwe, zakorkowane, drogi kiepskie. Ale to tylko przesiadka na taksę. Nie ma tu jako takich taksówek, ale zaczepia nas jakiś facet i proponuje świetną cenę 500leków za dojazd do Aplolloni. Jedziemy.
Same ruiny są nie najgorsze, ale mnie nie urzekają. Najciekawiej zdaje się w ruinkach kościoła, gdzie jest wiele rzeźb bez głów, cieszą się niesłabnącą popularnością u Najmłodszej :-) po zrobieniu zdjęć chyba z każdą idziemy dalej na ruiny i wzgórze. Robi sie gorąco. W szybkim tempie spadamy do baru na kawę.

Chyba nieszczgólnie bym polecała to miejsce. Dojazd kiepski, niewarty tej drogi. Wracamy zaczepiając Włochów na prakingu, bo powrotu nie ma. Potem znajdujeny busa do Durres, ale nie ma klimy, jedzie mega długo zbierając ludzi po mieście i podróż jest męcząca. Zwłaszcza w oparach spalin, które nam towarzyszą. Zdecydowanie Berat był cudowny, przy nim Apollonia wypada cienko.

Komentarze