Kruja i ostatnie chwile na północy Albanii

Kolejna noc za nami w Durres, a dopiero pierwszy raz poszliśmy zobaczyć antyczne ruiny. Mieliśmy tam około 100m, widać za blisko :-) ogladamy z zewnątrz. Wszystko co trzeba widać, a wejście obok płatne za 400leków. Amfiteatr ma już ponad 2300 lat. Odkryty przypadkiem więc riuny są wyciśnięte pomiędzy bloki.

Przy okazji spaceru odkrywamy bardzo przyziemne ulice, i fontanny.

Najmłodsza odbywa rytualne kąpiele i ruszamy na busa do Kruje. Podróż nie należy do lekkich choć krótka. Najpierw pierwsza marszrutka do Fushe Kruje. Zero klimy. Pełna po brzegi i jakaś sporych rozmiarów pani siada koło mnie. Najlepsze jest to, że w Albanii nie ma rozkładów i przystanków. Fakt, że od razu to znaleźliśmy i tak jest niezły. Następnie pan jedzie, zatrzymując się co 50m, zbiera kolejne osoby. Trąbi oznajmiając, że jedzie. Metoda obłędna.
Kolejna marszrutka też jest dosc szybko i ma okna otwarte.
Na szczęście Kruje wynagradza tę podróż. Jest fenomenalnie. 



Niezwykłe góry, resztki twierdzy, muzeum zaprojektowane przez córkę Hodży, pięknie wkomponowane w przestrzeń, strome brukowane uliczki, bazar. Było warto dojechać, choć samo zwiedzanie Kruje nie jest długie. To małe miasteczko.
Powrót też zabawny. Najpierw zjazd do Fushe busem marki Mercedes. Przysięgłabym, że pamięta dzieciństwo małej Mercedes. Fakt, ze ruszył zawdzięcza tylko temu, że było z górki. Ale ma przewiew. Drugi bus, choć nowy, nie ma klimy, nie ma też otwieranych okien. Jakoś dojeżdżamy i ruszamy na plażowanie i pasty :-) relaksem i bieganiem żegnam tę część Albanii. Jutro okaże się czy południe jest równie ciekawe i przyjemne.

Komentarze