Ochryda -wakacje są pyszne

Uwielbiam wakacje. Wakacje są pyszne!-powiedziała Najmłodsza i to wcale nie nad talerzem spaghetti.
Nasza estetka uznała, że musi posiedzieć na murku i podziwiać jezioro. Może i Pani z winiarni miała rację wróżąc jej karierę architekta (po tym jak zbierała wszystkie różowe korki i budowała z nich wieżę). Z takim zmysłem ma szanse.
A widoki rzeczywiście urzekały. Z pewnością Ochryda zapisze się dobrze w naszych głowach.

Poranne bieganie-swoją drogą bardzo udane, bo trasa nad jeziorem dawała duże pole do popisu-dało mi szansę na znalezienie plaży poza centrum. Ku naszemu zdziwieniu, nie było tu mas turystów. Mieliśmy dla siebie wielką przestrzeń. Jak na moje zdolności plażowe uważam, że wytrwaliśmy długo.

W szycie słońca poszliśmy zwiedzać miasto. A jest urocze. Wszystko co lubimy, dawne ruiny, twierdza na szczycie, kilka cerwki. Szczególnie godne uwagi to świętej Zofii oraz Johna the Theologiana. Ta druga cudownie prezentuje się o zachodzi słońca z widokiem na jezioro. Jak tam stanęliśmy to już wiemy czemu jest to najczęściej fotografowane miejsce i miasteczku. Warto też obejrzeć mury, amfiteatr, ruiny bazyliki.




Zabawne jest to, że Lonely Planet poleeca wziąć taxi z dołu do upper gate a potem schodzić, jak to jest zaledwie naście minut wejścia. No ale może niemiecki emeryt to nie my :-)

Tutejsza kuchnia też zdecydowanie pasuje do naszych potrzeb. W Ochrydzie na pewno warto zajrzeć do Czuna. Plejskawica rewelacyjna, był też taki szaszłyk, od którego kopara opada. Niestety na szaszłyka już nue zdążyliśmy.
Cały dzień wystarczy jednak w zupełności na zwiedzanie, spacery, plażowanie i bieganie.

Poza Ochrydą wybraliśmy się do świętego Nauma. Wybór stateczku o ważnej nazwie Aleksandra był słuszny i dawał wytchnienie. Co prawda płynie w jedną stronę ok1,5h, ale w milych warunkach. Sama cerkiew jest ciekawa, e okropnie zatłoczona. Jakby wszyscy turyści, których spodziewaliśmy się w Ochrydzie byli właśnie w tam. Nawet do zapalanie świeczek była kolejka. A ny świeczki zapalać musimy. To już taka nasza wschodnia tradycja, że Najmłodsza zapala świeczki za ważne dla niej osoby. Nawet pan w kasie chyba się nią zauroczył, bo nie dość że mieliśmy stawkę dla miejscowych - połowa ceny dla inastrańców-to jeszcze parę świeczek gratis i krzyżyk. 



Plaża choć wąska była z piasku, a fale jakich Bałtyk by się nie powstydził. Zabawa przednia. Akurat trafiliśmy na dzień z wiatrem więc nie bardzo mieliśmy cokolwiek do okrycia, jak Najmłodsza zmieniła kolor na sino-koperkowy-róż udaliśmy się na wybornego grilla.

Jako, że do wyjazdu do Albanii został nam jeszcze dzień wybraliśmy się na wycieczkę do Bitoli. Autobus jedzie około 1,5h, dobra opcja wyjazdu o 10 i powrotu o 16 z Bitoli. Sama Bitola może nie powala zabytkami (wieża zegarowa, meczety, do ktorych nie udało się nam wejść) to ma niebywale przyjemny i tętniący życiem deptak, gdzie mieszają się różne nacje. No i był makaron.
I ruiny rzymskie. Najmłodsza przyznała rację mej lepszej połowie,  że też bardzo lubi takie miejsca. Ruiny bardzo zrujnowane, ale świetnie zachowane mozaiki. Bitola robi na nas przyjemne wrażenie, zwłaszcza że autobus powrotny prawie prywatny, więc można grandzić.




Nawet z lekkim żalem pozostawę Macedonię.

Komentarze