Biegam, by więcej żreć

No na pewno wiele mądrych biegowych portali uczy jak to bieganie poprawia zdrowie, kondycje, kształtuje ciało i ducha. Takie tam. No nie powiem, że nie.
Ale mało się mówi o tej radosnej grupie biegaczy, która jedząc kolejny kawałek ciasta czy żeberka myśli sobie, a co tam w końcu biegam by więcej żreć.
Tak piękne są fit sałatki (do których obowiązkowo musimy się uśmiechać :-) ) zielone koktaje...tak też zdrowo jadam. No w połowie :-)
Ale jak już długo w lesie jestem i właściwie biegnę automatycznie to myślę ciepło o zimnym piwku i obiadku. Mąż dobry kucharz. Ostatnio wymyśliłam sobie półmaraton trailowy po wejherowskich górkach, nie trenowałam za wiele, bo ciągle śmigam rowerem. No więc górki daly mi się w kość. 8km podbiegu przypomniało mi, że trener miał rację, siłownia wazna rzecz. Muszę wrócić. Ale jak już mi się niee chciało biec, czułam, że widzę coraz mniej. A czuję coraz więcej... coraz więcej bólu w stawach. To wtedy widziałam już w głowie polędwicę w cieście francuskim, która czekała na mnie w domu.
O ironio przed samym biegiem wiele się nie poje. No to trzeba po. Ja po długim też za wiele nie mogę, ale za to kolejnego dnia ile natura dała.
I tak o to latka lecą, a ja ciągle jak w podstawówce. A jeść można dowoli.
Tak, z zalet biegania, poza karmieniem mojej nadaktywności, uważam jedzenie.

Komentarze