Bo każdy ma swoje Westerplatte

Była choroba, choroba minęła. Były 3 tygodnie na poprawienie wyniku na 10 kilometrów. 3 tygodnie minęły. Plan ryzykowny okazał się skuteczny nawet z chorobą w trakcie. Nie wiedziałam, że te kilka tygodni krótkiego, ale bardzo szybkiego biegania, dla mnie czasem ponad siły, dało efekty.

Przed sobotnim startem jakoś nie czułam, że zejście poniżej 50 minut na pewno było dobrym pomysłem. Nawał pracy, choroba, krótki czas na trenowanie i piątkowi goście to nie są czynniki sprzyjające. Ale uparta ja to materiał nie do zdarcia.


Poranny dojazd na bieg nieco nam się skomplikował, źle sprawdzone autobusy, zamknięte drogi dały efekt rozgrzewki w postaci 4 kilometrów marszu na start. Ale towarzystwo inspirującego do biegania taty pomogło. Westerplatte to magiczne miejsce, malownicze, z duszą. Kibiców masa, większość pewnie przypadkowa w postaci turystów. Masa startujących. Nieco parno, słońce przebijało się przez chmury. Ale bieg okazał się bardzo przyjemny. No i pełny sukcesów. Plan wykonałam w 100%. Dobiegłam w 49.48 minut co dla mnie było ogromną radością. De facto ten rok to miał być rok maratonu, a nie szybkich dziesiątek. Ale się udało, daje mi to jednak wiarę, że (oczywiście w pewnych granicach) jak się człowiek porządnie kopnie w tyłek to można dużo zmienić i w swoim życiu i w wynikach. Trochę zapału, trochę pracy i trochę szczęścia:) Jeszcze trochę i będą maratony w 3.30 i dziesiątki w 45 minut. No może trochę przesadziłam, ale coś koło tego.


Komentarze