Kiedy nadchodzi choroba

Jak raczyliśmy się bałkańskim słońcem miałam w głowie - jak zwykle błyskotliwy - pomysł, żeby na początku września na biegu Westerplatte poprawić swój czas na 10km. Nawet podzieliłam się tym pomysłem z moim najmądrzejszym trenerem Leonem.

Jako, że na Bałkanach to może dało się biegać, truchtać, czy podziwiać przyrodę przebierając nogami to nie były to warunki do treningu. Leon powiedział, że ryzykowne, ale spróbujemy magicznego planu - tylko 4 tygodnie, ale za to jakie....

.....pierwszy tydzień był taki, że jak wracałam do domu to czułam się jakby mnie walec rozjechał i chciałam leżeć! To dość niesamowite było dla mnie. Przez ostatnie 2 lata nie zrobiłam tylu interwałów, tempówek, przebieżek i wszystkiego co kazało mi mielić nogami w tempie dla mnie jednak szalonym. Odkryłam jednak, że jestem w stanie biegać w tempie poniżej 4.40 i że od tego się nie umiera.

Tak się złożyło, że w ramach tych kilku tygodni doszedł nawał roboty w pracy i jeszcze prawie 130km rowerem na Kociewie Kołem. Słowo się rzekło - i choć w tempie rozrywkowym - jechać trzeba było.
Impreza przednia, pogoda jak z bajki, krajobrazy jak namalowane, rower przyjemny.


Kociewie wypadło po dwóch tygodniach bardzo intensywnego biegania. No i niestety organizm zawsze jest mądrzejszy niż my sami. Tego samego doświadczyłam przed maratonem. Poranej po rowerowym rajdzie rozpoczęłam chorobą, która w podobnym stanie trwa już 6 dni. Nic poważnego rzecz jasna, ale jak od samego chodzenia zimne poty zalewają ciało lepiej nie ryzykować z forsowaniem się dalej. 

I tak oto bystre ciało zmusza mnie do odpoczynku. Rower też w końcu musiał pójść na przegląd. Oczywiście włącza się stres i frustracja, że przygotowania poszły na marne. Ale zawsze w takich chwilach warto jednak korzystać ze starych ludowych mądrości, że trening w chorobie nie poprawi nic w formie tydzień przed startem, ale za to może zrujnować miesiące przygotowań (nie wiem kto to powiedział, ale świetnie pasuje na internetowy cytat :)). 

Niemniej jutro już kolejne interwały, i nie ma że pada. A czy na Westerplatte się uda - tego nie wiem, ale próbować można. Ja nie zawodowiec, a Westerplatte nie Igrzyska Olimpijskie. Świat się nie zawali jak jednak skończę w standardowym dotąd czasie. Nagroda i tak będzie podobna - Amber Fest czeka z zimnym piwem.

A wszystkim zadającym sobie pytanie czy warto wypluwać flaki w chorobie radzę nie. I to nie dlatego, że znam się na bieganiu, ale dlatego że w tej materii wierzę mądrzejszym ode mnie (trenują dziesiątki lat a nie miesiące), a oni mówią, że odpoczynek i regeneracja to część planu treningowego. A jak organizm walczy z chorobą to już nie powalczy o rozwój narządu ruchu.



Komentarze