Pobudka z zimowego snu

No nie powiem, zapuściłam się...z pisaniem na szczęście, a nie z bieganiem.

Właściwie to wszystko od początku roku wygląda inaczej niż zakładałam, że będzie. Spędzanie masy czasu w delegacji, bieganie o dziwnych porach w dziwnych miejscach, Lepsza Połowa z gipsem w domu przez parę tygodni i nagle okazało się, że na pisanie czasu już nie ma.

Zapisałam się na początku roku na maraton i na ile było możliwości zaczęłam się do niego szykować. Dziś już wiem, że w tym czasie będę w delegacji gdzieś pomiędzy Morzem Karaibskim, a Oceanem Atlantyckim i że nie pobiegnę. Czasem życie pisze scenariusze za nas, a zmiana planów staje się stałością.

Niemniej dziś z radością spojrzałam na ostatnie miesiące, długiej i nużącej zimy. Pomimo tylu przeszkód od początku roku przebiegłam już 500 kilometrów w kilku miastach Polski. Nie straszne były mi mrozy, wielkie mrozy, deszcze i wiatr, który wyraźnie świszczał - wracaj wariacie do domu! Nie czuję, żeby to był mój sezon. Spędziłam wiele godzin w biegu i taszcząc kettla do góry, a nie jestem szybsza. Na pewno jestem bardziej wytrzymała. Ale nie lepsza czy szybsza.

Ale kiedy padł już mój plan na maraton w kwietniu i wiem, że mam czas do października (Poznań Maraton) to odkryłam, że przecież ja kocham biegać. I nie ma być szybciej. Nie ma że muszę. po prostu jak wskakuję do lasu to czuję wolność i radość z biegania jak sarenka. Dziś poniosło mnie po naszych trójmiejskich górkach na 18 kilometrów, a miałam tylko odebrać rower z pracy. Oczywiście po tych leśnych szaleństwach, wskoczyłam na rower i pognałam szybko do domu, kolejne kilometry. Wracam wtedy szczęśliwa i pełna wiary, że jestem niezniszczalna. No i pewnie, że jestem, ale wiara to wiara:) Czyni cuda. I choć miałam już wiele razy dość tego biegania zimą to teraz się cieszę, że wytrwałam. I wiem, że przecież ja na podium nie stanę i ważne jest żeby sport sprawiał radość. I że wyciągnęłam już w lutym rower.

Pierwszy raz też dziś Moja Najlepsza Ze Wszystkich Sióstr przyszła do mnie mówiąc, że może i jej muszę rozpisać jakiś plan na bieganie, które jej nie idzie nawet na kilometr i którego szczerze nie lubi. Może to to jest ta idea, żeby zarażać. Że radość jest wtedy kiedy razem z tatą zapisuję się na kolejne biegi. Jak to sama czasem innym mówię Never Ever Give Up. A już na pewno nie warto rezygnować z pasji.

Ale mi dziś po przerwie wyszło filozoficznie. Ale takie myśli mnie trawią ostatnio to i tak wyszło.
A na poważnie pierwszy medal do złomowania za mną. Półmaraton po chorobie pełny psychopatycznego uśmiechu na twarzy za mną. Oby tak dalej w tym sezonie.



Komentarze