Maraton w Poznaniu - czas zacząć się szykować, czyli pamiętnik bólu

Kwiecień zakończony karaibskim słońcem przeszedł w maj rozpoczęty chorobą.
Spadek formy był tak znaczący, że przez moment miałam wrażenie, że cofnęłam się do początków biegania. Lepsza Połowa mówiła, że to choroba i słabe treningi, ale mi po prostu zaczęło brakować wiary i motywacji.

Po krótkiej mężo i auto terapii zdecydowałam się zapisać na Maraton w Poznaniu, nic tak nie motywuje jak konkretny, namacalny cel.

I tak musiałam wszystkie siły mentalne zebrać żeby się przekonać, że jes aj ken! Początek po dość ciężkiej chorobie okazał się trudny, zaczęłam od roweru - wszak jest rowerowy maj. Stopniowo zaczęłam wracać do biegania, dystanse jeszcze niezbyt szalone bo do 16 kilometrów i jakieś piersze powrotu do interwałów. Choć w połowie maja byłam jeszcze słabej wiary to już w drugiej - wraz ze słońcem i ciepłem - wróciłam do wcześniejszej, w miarę dobrej formy. Maj zakończyłam z wykręconymi 700 km na rowerze, przy regularnym bieganiu bliskim 200 km. Wreszcie udało się wrócić do interwałów na poziomie 4.40-4.50 i przebiec bez zadyszki nasze trójmiejskie górki. Wraca szczęście i radość z biegania. Wraca poczucie celu.




Ale wiem już, że szczyt przygotowań nie będzie łatwy i na pewno trafią się chwile zwątpienia. Pewnie Najmłodsza i Moja Lepsza Połowa będę musieli razem ze mną mocno pracować, żeby ze mną przetrwać. Za chwilę ruszmy do Azji Centralnej - to też będzie próba utrzymania sił przy małej ilości treningów.

Komentarze