YummyMummy pierwszy raz w życiu na All Inclusive

Czasem w życiu bywa tak, że wszystkie plany muszą się zmienić. Tym razem i mnie to spotkało, nie mogę powiedzieć, że ze smutnych powodów. Na kwiecień zaplanowany miałam maraton, w szczycie przygotowań dostałam propozycję tygodniowego wyjazdu na Dominikanę, służbowo. Nigdy nie sądziłam, że jak ktoś mi coś takiego zaproponuje to że będę się wahać. I że jednym z powodów będzie właśnie maraton. Niemniej uznałam, że biegania na 42 kilometry mi nie zbraknie, okazje jeszcze będą.

I tak zamiast się szykować na poważny bieg zaczęłam przygotowania do turnee, bo wyjazd wypadł oczywiście dzień po powrocie z Brukseli. Był dla mnie tym dziwniejszy, że pierwszy raz na hotelowe All Inclusive i pierwszy raz w takie zaświaty bez Lepszej Połowy.

Ku mojemu ruchliwemu zdziwieniu leniwy wyjazd okazał się bardzo przyjemny, a Karaiby urzekły swoimi plażami i podejściem do życia. Co prawda stwierdzam, że leżenie na leżaku zdecydowanie nie należy do czynności, które mnie kręcą. Tuż po odespaniu zmiany czasu, jeszcze daleko przed świtem, stałam w adidasach na plaży. Wschód słońca nad oceanem atlantyckim, niekończące się, tak absolutnie niekończące się, piaszczyste plaże i ja. Ja głodna ruchu i biegu. Było warto dla tych widoków, dla tego powietrza i tego porannego spokoju na plaży.





Potem na plażę o poranku jeszcze wracałam, ale już boso i w kostiumie, kilkukilometrowe wyprawy kończyłam intensywnym pływaniem w oceanie. Ciepłym i przyjemnym. Trening na tym wyjeździe to żaden. Biegałam bez planu, założeń i pośpiechu. Chciałam chłonąc chwile kiedy na plaży jestem praktycznie sama w tak niezwykłym miejscu. Cieszyć się ciepłem, którego u nas brak. Wydaje mi się też, że taka przerwa w bieganiu z kartką miała swój urok i cel. Odpoczęłam. Wybrałam kolejny maraton za cel i korzystałam z tej wolności biegania zanim będzie czas poważnych przygotowań. A czas się za nie powoli brać, bo forma spada.

I choć nie jestem miłośniczką plażowania to na długo w mojej pamięci pozostaną laguny Morza Karaibskiego, niezwykła woda, owoce, które u nas widuje tylko w markecie, rum i radość mieszkańców. 

I choć nie lubię plażowania to na Karaibach jest coś do czego chce się wracać, może to, że przez rodzaj pobytu mam niedosyt poznawania, tego lokalnego, w głębi lądu. Jeden dzień poznawania tego co w środku to zdecydowanie za mało. Niemniej cieszę się, że mogłam zobaczyć plantacje jakich u nas nie ma. Ludzi jakich u nas nie widuje. I zrozumieć, że to co my definiujemy jako wygoda nie równa się temu co tak definiują mieszkańcy Karaibów. Małe miasteczka, małe domki jak na naszych ogródkach działkowych i niesamowita otwartość i życie społeczne. Może to słońce powoduje, że oni żyją tak bardzo inaczej niż my. Może gdybym cały rok wiedziała, że nie muszę sprawdzać pogody to byłoby inaczej. Tyle słońca i takie plaże na pewno zmieniają wizje świata. Oni po prosto chcą "żyć" pełnią życia. Niekoniecznie chcą "mieć".

Ale już przynajmniej wiem z czym to się je i czy warto. Na pewno sama Dominikana nie ma aż tylu atrakcji do zaoferowania, ale przynajmniej skłoniło mnie to do poznawania - na razie na mapie i papierze - pozostałych karaibskich krajów, a gdzieś w tej całej liście wyjazdowej w końcu dojdziemy na Karaiby. A tymczasem czas szykować wschodni podbój Kazachstanu.

Komentarze