W dziurorcie nad Bałchaszem

Planując wyjazd nie do końca zakładaliśmy, że zostanie nam czas, by dotrzeć nad Bałchasz. Okazało się jednak, że jeżdżenie po Kazachstanie nie jest tak uciążliwe jak sądziliśmy i mieliśmy parę dni zapasu.

Bałchasz to jedno z tych miejsc, które z jednej strony po prostu są jeziorem, a z drugiej są TYM jeziorem. Takim co było na geografii, takim co jest daleko, tak daleko, że nie do końca się wierzyło się, że tam dotrze. Pół słone, pół słodkie. Nie wiem czemu wydawało nam się, że to będzie takie jak nasze na Kaszubach tyle, że większe.

A okazało się, że ta wielka woda pośród stepu jest piękna, cieplutka i turkusowa jak Adriatyk. To chyba nas zaszokowało.

No ale od początku. Plany zmieniały nam się co kilka dni, przez to straciliśmy też trochę kasy kupując i zwracając bilety. Po tygodniowych wojażach po wsiach i górach wróciliśmy do Ałmaty. Pierwszy plan był taki, że pojedziemy prosto do Astany, ale finalnie zdecydowaliśmy się zrobić postój nad Bałchaszem. Wybraliśmy pociąg nocny do Sary Szagan i stamtąd taksówką do Bałchaszu (koszt za auto ok 10tyś tenge, oczywiście można dzielić z innymi).

Przez naszego hosta z Ałmaty mieliśmy namiary na gościa w Bałchaszu, więc mieszkanie już na nas czekało. Tym razem komuna pełna i brak klimy, ale za to dużo miejsca i cena raczej śmieszna (6000tenge za dwa pokoje z kuchnią za noc). Postanowiliśmy się szybko ogarnąć po nocy w pociągu i pobyt zacząć od wycieczki nad Bektau Ata - wielkie powulkaniczne góry pośrodku niczego, czyli stepu.

Nasz drajwer okazał się okrutnie gadatliwym dwudziestoparoletnim facetem. Musieliśmy wysilić wszystkie nasze szare - rosyjskojęzyczne komórki, bo gadał i pytał jak nakręcony, a spędziliśmy razem dobrych kilka godzin.

Widoki okazały się rewelacyjne, poprowadził nas drogą do pieczary - niegdyś przejście wewnątrz góry, dziś zalane i niedostępne. Samo wejście choć wydawało się bliskie jednak potrwało. Widoki niesamowite, jak wszędzie w kazachskich perełkach. Upał też nieziemski.







Wieczorem udało nam się jeszcze dotrzeć na plażę miejską, nie była powalająca, ale był piasek i była woda:) wystarczyło, zwłaszcza Najmłodszej. Dzień zakończyliśmy, jak to my, ucztą kulinarną z miejscowym Sazanem, czyli karpiem na kilka sposobów.

Następnego dnia zaplanowaliśmy sobie - pierwszy i ostatni na tych wakacjach - dzień prawdziwego turysty. Pojechaliśmy na plażę. Ichniejsza zona oddychania była oczywiście z nutą sowiecką. Woda wspaniała, widoki też, plaża dobra, ale te drobne akcenty jak kibel czy sklepy jednak odbiegały od zachodu. Niemniej udało nam się posiedzieć z drineczkami na plaży kilka godzin co jest niebywałym wynikiem. Było to też potem widać. Lepsza Połowa na klacie i plecach nabrała barwy iście buraczkowej. Pobyt nad Bałchaszem uznaliśmy za bardzo trafiony. Dzień zakończyliśmy patrząc na zachód słońca nas stacją kolejową. Tam zaczął się ostatni etap wojaży - powrót do Astany.





Komentarze